sobota, 4 listopada 2017

Pupile i konie


Imię: Joker, lecz Jeff czasem mówi na niego Emo.
Wiek: 3 lata
Płeć: Kocur (samiec)
Charakter: Joker jest kotem przyjacielskim, lubiącym pieszczoty. On, jak i większość kotów tej rasy uwielbia towarzyszyć swojemu człowiekowi, bawić się, obserwować właściciela, wychodzić na spacery oraz nawet się kąpać (co trzeba robić z powodu jego sierści). Koty te są dość gadatliwe, więc raczej cicho nie jest. Joker bardzo lubi inne zwierzęta, dlatego nie ma problemu z jego dogadywaniem się z innymi pupilami Jeffa. Kot jest bardzo ciekawski i nie straszny mu deszcz, czy skosztowanie potraw ze stołu. Niestety źle reaguje na widok ręki, która wygląda jakby "miała go uderzyć". To przez Franka (ojca Jeffa), który nieraz bił kota, za drobne nieposłuszeństwo. Emo nie stracił jednak ufności do ludzi i wciąż jest pogodnym kocurkiem. Trzeba też wspomnieć, że uwielbia uczyć się nowych sztuczek oraz słuchać tego, co się do niego mówi. Niestety zwierzę nie lubi przyjmowania lekarstw i czasem jest dość wybredny, jeśli chodzi o jedzenie.
Historia: Joker trafił do Ariela, jako mało kociak. Nastolatek dostał go na urodziny od przyjaciółki. Nie mogła ona go zatrzymać, gdyż miała już kilka kotów. Kocurek na ogół nie sprawiał problemów, ale zdarzyło się, że wskoczył na stół lub blat, za co niestety dostawał. Ojciec "katował" kota, gdy choć raz zrobił coś, co mu nie odpowiadało. W końcu Joker i Jeff wyjechali z domu, zmierzając do akademii. Jeff nie mógł go zostawić w domu, gdzie był jego ojciec.
Miejsce: Emo śpi w różnych miejscach. Najczęściej jest to łóżko Jeffa oraz półka, na której stoi klatka ze szczurkiem. Rzadziej śpi na podłodze i posłaniu.
Rasa: Maine Coon
Gatunek: Kot
Inne: -Joker szybko zaprzyjaźnia się z nowymi osobami i zwierzętami.
-Nie lubi ryb
-Bardzo lubi zabawy z Liuną (szczurkiem).
-Nie boi się odkurzacza, jednak gorzej z fajerwerkami
-Dobrze chodzi na smyczy
-Emo jest wielkości rysia (taka rasa)
-Dobrze radzi sobie wspinaniem
-Jest bardzo ciekawy świata poza domem, jednak nie ucieka
Właściciel: Jeff



Imię: Liuna (Liuna, Liu, Li)
Wiek: 1 rok
Płeć: Samica
Charakter: Liuna to grzeczny szczurek, uwielbiający jeść i bawić się. Jest ciekawska, jednak jak to najczęściej małe stworzonka - strachliwa. Słucha się właściciela, potrafi kilka sztuczek oraz bardzo dobrze dogaduje się z innymi szczurkami i o dziwo kotami. Te małe zwierzątko jest prawdziwym wulkanem energii i często trudno ją zmęczyć. Ogrom energii sprawia, że mała w nocy hałasuje i nie daje spać domownikom. Liu niestety ma nawyk rozwalania trocin wokół klatki. Przez to Jeff ma więcej sprzątania.
Historia: Jeff, chcąc pomóc szczurom, zaadoptował niedoszłą mamę (bez wiedzy jego rodziców o ciąży) z pewnego "schroniska" dla gryzoni. To w zasadzie tyle. Szczurek wciąż dorasta.
Miejsce: Liuna śpi w małym, drewnianym domku, znajdującym się w jej klatce. Owe "mieszkanko jest również wyposażone w niewielki,  miękki hamak, trociny odpylone, dwa piętra oraz kilka tuneli. Domek Liuny wymoszczony jest bawełną.
Rasa: -
Gatunek: Szczur domowy
Inne: -Li najbardziej lubi nasiona słonecznika
-Została sprzedana Jeffowi, będąc w ciąży
-Najbardziej lubi bawić się Jokerem (kotem)
-Hałasuje w nocy, wykopując trociny
Właściciel: Jeff


Imię: Arkel
Płeć: Ogier
Wiek: 4 lata
Charakter: Arkel to koń z piekła rodem. Jest on nieoswojony i niewyszkolony, co zazwyczaj odbija się na Arielu. Koń nienawidzi, gdy ktoś podchodzi do niego z siodłem, czy czymkolwiek innym. Został on złapany w lesie, niedaleko gór, więc został odizolowany od swojego naturalnego środowiska. Nie lubi obcych ludzi i innych zwierząt, prócz koni. A w sumie... w ogóle nie lubi ludzi. Jest nieokrzesany, gdy ktoś choćby na nim usiądzie. Jeff jakoś sobie radzi, jednak najczęściej kończy się na siniakach i obtarciach. Agresja Arkela wzrasta za każdą próbą ujeżdżania go. Ogier potrafi kilkanaście razy dziennie, ugryźć kogoś, kopnąć, bądź po prostu przewrócić.
Inne: "Boi się" ludzi, a raczej nie ma do nich zaufania. Potrafi dużo się nauczyć, jeśli tego chce, jednak jest rzadkością. Boi się też psów i kotów... woli ich unikać.
Specjalność: Arkel najlepiej radzi sobie (jeżeli w ogóle komuś uda się go dosiąść) w ujeżdżaniu klasycznym oraz pokazach. Gorzej z biegiem i ogólnie westernem. W miarę potrafi skakać.
Rasa: Koń fryzyjski
Właściciel: Jeff


Imię: Nah
Płeć: Klacz
Wiek: 2 lata 8 miesięcy
Charakter: Nah to bardzo grzeczna klacz, która nigdy przeważnie nie uprzykrza właścicielowi życia. W przeciwieństwie do Arkela, rzadko gryzie i kopie. Lubi głaskanie, ludzi i inne zwierzęta. Nie przeszkadzają jej jazdy, wręcz przeciwnie - uwielbia je. Jest bardzo posłuszna, mimo swojego niesfornego imienia, znaczącego "nie". Czasem zdarza się, że Nah jest trochę płochliwa, jednak to nie częsty widok. Klacz szybko nabiera zaufania do nowych osób i szybko się uczy.
Inne: -Nah i Arkiel są w dobrych relacjach, jednak zdarzają się czasem nieprzyjemne scenki
-Klacz uwielbia orzechy
-Nadaje się na konia skokowego, ale też wyścigowego
Specjalność: Western. Klacz dobrze skacze i biega, jest dość wytrzymała.
Rasa:
Właściciel: Jeff

czwartek, 2 listopada 2017

Jeff


Imię: Jeffrey (woli Jeff), a na drugie Ariel.
Ksywka: Jeff, Ariel, Blake oraz Arioch. Chłopak nie za bardzo lubi, gdy mówią do niego "Jeffrey".
Nazwisko: Royal
Motto: "Dzisiejsza wolność: Masz prawo wyboru miejsca, w którym będziesz robił co ci każą".
Orientacja: Biseksualny

Wiek: 19 lat
Płeć: Chłopak
Charakter: J
eff to chłopak o silnych emocjach. Nigdy nie stara się o przyjaźń, ani miłość. Dla niego jest po prostu teraźniejszość i brak wyobrażeń "a co by było gdyby". Na natarczywość reaguje agresją, choć woli nie wplatać się w bójki. Niestety często złość czy nienawiść biorą górę i zamieniają chłopaka w "potwora". Blake potrafi być czasem "milszy", jednak przez większość czasu jest sarkastyczny. Niech nikogo to jednak nie myli, gdyż chłopak często się śmieje i jest dość rozrywkowy. Posiada on wiele cech, które co chwila się zmieniają. Czasem jest wściekły z byle powodu, a kiedy indziej roześmiany. Za zmienność charakteru może podziękować rówieśnikom i rodzinie, gdyż ani w szkole, ani w domu nie był zbyt dobrze traktowany. W szkole jego "koledzy" z klasy wyśmiewali się z jego wyglądu, zachowania i wszystkiego, co go dotyczy. Działy się przez nich krępujące sytuacje, przez które gnębienie psychiczne jak i fizyczne nie ustawały. W domu rodzinnym... cóż. Tylko matka była normalna. Rodzeństwa nie miał, przyjaciół też, więc... komu by się zwierzyć? Wracając, tylko matka była czuła, opiekuńcza i w ogóle miła. Ojciec traktował go jak zwykłe ścierwo, dzięki czemu nabrał złych nawyków. Kilka razy chciał popełnić samobójstwo, jednak nigdy tego nie próbował. Chyba strach zwyciężył. Ariel jedynie zwierzęta dzieli sympatią, która chyba się nie skończy... no... i są jeszcze dwie takie osoby. Niestety zdarzyło się, że nawet one wyprowadziły go z równowagi, przez błahostkę. Mimo to chłopak się do nich nie zraził. Czuje on wielką sympatię do koni... czuł? Czuje? W każdym razie jazda konna sprawia mu przyjemność. Jeff ma też cechę zwaną ambicją, dzięki której nieustannie dąży do swoich celów... jednak nigdy jeszcze nie popełnił samobójstwa, które niegdyś stało się jego największym "celem życiowym". Należy wiedzieć, że osoba ta jest wrażliwa i mimo że tego nie pokaże, tak naprawdę będzie ona gdzieś w środku "rozdarta"... oczywiście zależy, jaka krzywda została jej wyrządzona. Dla przyjaciół (których ma niewielu) przeważnie jest miły, jednak zdarzają się dni, że chce zostać sam ze swoimi zwierzętami... czasem zupełnie sam. W uspokojeniu pomaga mu też muzyka, która przeważnie gasi negatywne emocje i daje odetchnąć.
Aparycja: Jeffrey ma czarne, dość długie włosy, często nachodzące na oczy, które są zaś ciemno niebieskie, z daleka przypominające czarne. Chłopak jest średniego wzrostu (180 cm) i szczupły. Ogółem często ubiera się on mrocznie, gdyż czuje się wtedy usatysfakcjonowany. Na co dzień robi on sobie nieduży "makijaż", a dokładniej - wokół oczu. Dodaje to do jego wyglądu tajemniczości i mroku, dla niektórych staje się on postrachem. 
Hobby: Ariel co pewne lubi jeździć konno, ale dobrze radzi sobie z hackowaniem. Jego hobby... nie posiada on chyba określonej rzeczy, gdyż jest wiele czynności, które sprawia mu przyjemność. Chociaż jego pasją można nazwać fotografowanie (jeździectwo oczywiście też) oraz strzelectwo. 
Głos: Podajesz link do piosenki z Youtube, oraz jej autora. Możesz też opisać go w kilku(nastu/set) zdaniach. Jak Ci wygodniej.
Historia: Jeffrey od dłuższego czasu miał gnębiące życie w domu rodzinnym, gdyż jego ojciec (jak wcześniek napiane) traktował go jak śmiecia. Tylko matka uważała go za syna, co było widać. To z nią był związany. Chłopak uczył się normalnie, w zwykłej szkole, jednak po jakimś czasie i kilku sytuacjach zaczęto się z niego wyśmiewać. Rówieśnicy traktowali go tak... tak jak jego ojciec. Stał się nikim. Przez takie zdarzenia został wypełniony złymi emocjami, a także zamknął się w sobie. Całymi dniami przesiadywał w pokoju, grał tylko na komputerze. Zaczął robić złe rzeczy, niektóre bardzo złe. W wieku szesnastu lat trafił do poprawczaka, jednak już po roku został stamtąd wyciągnięty... gdyż jego ojciec był policjantem. On walczył, by wyciągnąć swojego syna z więzienia i wyrządzić mu je w domu. Matka nie miała zbyt wielu rzeczy do powiedzenia, ponieważ ojciec lepiej jej nie traktował. W końcu jednak postanowiła, że więcej na to nie pozwoli i że wyśle syna do akademii, tylko takie, do której będzie chciał. Jeff chciał popełnić samobójstwo, jednak przepełniony strachem nie zrobił tego. Za to pociągnęło się kilka nieprzyjemnych sytuacji, które sprawiły, że ojciec zechciał wysłać go do szkoły wojskowej, czy coś takiego. Matce Jeffa serce mało nie pękło, gdy to usłyszała. Nie mogła na to pozwolić, więc bez wiedzy ojca wypisała imię nastolatka z listy "kandydatów" do szkoły wojskowej, po czym wysłała zgłoszenie do akademii. Chłopak spakował się i wyjechał. Jego koń i inne zwierzaki pojechały razem z nim do akademii (ojciec nie chciał pchlarzy w domu). Matka do tej pory nic nie powiedziała Frankowi... on wciąż myśli, że Blake jest w szkole wojskowej (tak, Jeff miał 19 lat, a nie mógł się wyprowadzić, z powodu ojca).
Rodzina: Matka nazywała się Marie, a ojciec Frank. Tylko matka była czuła i opiekowała się chłopakiem, ojciec miał serce z kamienia.
Partner/Zauroczenie: Brak
Ciekawostki: 

-Jeff brał kiedyś narkotyki

-Chłopak posiada pistolet oraz kosę (czemu? Spytaj się, jeśli w ogóle się dowiesz że te rzeczy posiada).
Pupil: Kot - Joker i szczurzyca - Liuna
Koń: Arkel i Tristan
Kontakt: email - weruniaz@gmail.com | howrse - koniemaxima
Pieniądze: 250$ 

środa, 1 listopada 2017

Obudziło mnie szczeknięcie Roki'ego. Moje oczy otworzyły się błyskawicznie i pierwsze co zrobiłam, to odruchowo sięgnęłam po telefon, by sprawdzić godzinę i z powrotem odłożyć go na półkę. Zasnęłam na łóżku, podczas odpoczynku... całkowicie zapomniałam o tym że jest Halloween. Wprawdzie nie zamierzałam świętować tego w sposób jakiś przebojowy, ale chciałam wreszcie zrobić coś ciekawego. Przypomniały mi się te święta, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Do czternastego roku życia, chodziłam na cukierki w każde upiorne święto, a gdy nastała piętnastka, było to ostatnie "Cukierek albo psikus". Kolejne minione Halloween były świętowane przeważnie u mnie lub u moich przyjaciółek. Przebierałyśmy się, oglądałyśmy horrory, wychodziłyśmy na podwórko o bardzo późnej godzinie, po czym u siebie nocowałyśmy. Wspominałam to bardzo dobrze, jednak... może czas zrobić coś innego? Na pewno nie jedna osoba w tej akademii, będzie świętować to święto. Wyszłam więc na korytarz... ale w jednej chwili Roki wybiegł z pokoju i pobiegł wzdłuż korytarza internatu.
-Roki! -krzyknęłam, a pies odwrócił się i przekrzywił głowę -Wracaj tu!
Pies przez chwilę na mnie patrzył, ale po chwili zaczął obwąchiwać podłogę, ściany i drzwi od innych pokoi. Postanowiłam że nie będę go gonić, bo na nic to się zda. Miałam lepszy sposób;
Weszłam szybko do pokoju i podeszłam do szufladki, w której znajdowała się karma i inne tego typu rzeczy, w tym smakołyki. Wzięłam garstkę chrupek i wybiegłam na korytarz. Roki już leżał na podłodze, rozglądając się. Nikogo nie było, co wydawało mi się dziwne. Wystawiłam rękę i rzuciłam na podłogę parę smaczków. Pies widząc lecące kuleczki przez chwilę jeszcze leżał, a po chwili biegiem ruszył w moją stronę. Wystarczyły dwie sekundy, a leżących na zimie chrupek nie było. Złapałam czworonoga za obrożę i bez oporu wprowadziłam do pokoju, przymykając drzwi -Gdzie to się ucieka? -spytałam w miarę ciepło, po czym wycofałam się, ostrożnie zamykając drzwi za sobą. Dopiero wtedy zauważyłam Halloweenowe ozdoby, wiszące w wielu miejscach; najwidoczniej cała akademia świętuje to święto. Uśmiechnęłam się pod nosem i po czym zaczęłam oglądać wiszące na ścianach zdjęcia koni i ich imiona. Zdecydowałam, że jednak wrócę do pokoju i obmyślę całą sprawę związaną z Halloween. Po dłuższych namysłach miałam pomysł na stylizację, ale było mi mało. Chwyciłam kantar, leżący w jednej z szuflad, ubrałam buty i ruszyłam do stajni szybkim krokiem; chciałam się przejść z Iramem. Zamknęłam za sobą drzwi i wyszłam z internatu. Na podwórku również było wiele ozdób, a szczególnie dyń, które zapewne najlepiej wyglądać będą nocą. Tym razem zwolniłam, by móc przyjrzeć się otoczeniu i dopatrzyć szczegółów, których wcześniej nie zauważyłam. Szłam tak rozglądając się z zadowoleniem, jednak moja "wycieczka" celu nie miała, co sprawiło że zdałam się na los. Mijałam wiele osób, a w oddali widziałam spacerujące dwie dziewczyny, wraz z psami. Wolnym krokiem doszłam do stajni. Prywatnej, na szczęście. Zanim zorientowałam się gdzie jestem, zdążyłam usłyszeć i przestraszyć się bardzo głośnego kopnięcia w drzwi od boksu. Hałas spowodował, że podskoczyłam lekko, ogarniając gdzie jestem. Odwróciłam głowę i spojrzałam na boksy koni; łby cztero-kopytnych zerkały na mnie. Brakowało tylko trzech wystających główek, w tym Irama. Szybko podbiegłam do jego boksu. Dopiero po chwili zauważyłam ogiera, który stał przy ścianie i zerkał na mnie co chwila. Odetchnęłam z ulgą i otworzyłam drzwi od boksu. Iram podszedł do mnie i trącił mnie nosem; najwidoczniej chciał wyjść sam, ale ja mu nie pozwoliłam. Nałożyłam kantar z lekkim trudem, a po chwili wyszłam ze stajni, prowadząc go. Postanowiłam że przejdę się "na pieszo", a celem wyprawy będzie... łąka.

Szliśmy chyba z godzinę, jednak mimo lekkiego bólu nóg, udało mi się tam dojść, bez wsiadania na konia. Będąc na miejscu uśmiechnęłam się i pogładziłam Irama po chrapach. Zarżał on cicho, a ja postanowiłam że mu zaufam; odpięłam karabińczyk z uwiązem od kantara i poklepałam konia po szyi. Wierzchowiec ruszył przed siebie szybkim galopem i zataczał duże koła. Usiadłam na miękkiej trafie, bawiąc się jej źdźbłami. Iram zwolnił do kłusa, biegnąc w moją stronę, a po chwili stanął dęba i znów zaczął bardzo szybko galopować.
Powoli położyłam się na trafie, obserwując konia, jednak moje powieki same zaczęły się zamykać, zabierając mnie do krainy snów.

Obudził mnie głośny huk, brzmiący jak strzał z karabinu. Szybkim ruchem podniosłam się i nerwowo rozglądałam za koniem. Mój wzrok wędrował już po lasku oraz dalszych polach i łąkach. Niepotrzebnie. Po chwili usłyszałam chrapnięcie, więc odwróciłam głowę w stronę dochodzącego dźwięku; był to mój koń, tarzający się w trawie.
-Iram -powiedziałam ze śmiechem i podeszłam do konia, który właśnie wstał. Chwyciłam go za kantar, zwracając uwagę na "misia". Wtedy mnie olśniło -można by zrobić kostiumy dla zwierząt -pomyślałam i dopięłam karabińczyk. Pociągnęłam lekko uwiąz, a koń ruszył za mną stępem. Wracaliśmy do domu tą samą drogą, którą przyszliśmy. Jakimś cudem szliśmy szybko, a moje nogi nie czuły zmęczenia. To zapewne dlatego, ponieważ w mojej głowie tworzyły się pomysły na stroje i inne charakteryzacje dla pupili. Nie zwracałam uwagi na drogę, którą pokonaliśmy, ani na tą, która nam została. W końcu jednak ocknęłam się; byliśmy już niedaleko stajni. Przyspieszyłam kroku, a koń posłusznie mnie dogonił. Uwiąz był długi, więc trochę go spuściłam, po czym ruszyła szybszym biegiem w stronę stajni prywatnej. Iram po chwili również przyspieszył, co sprawiło że mnie dogonił, a w końcu wyprzedził. Na szczęście w chwili, gdy zaczął mnie już ciągnąć, zwolnił do kłusa i biegł tak równo ze mną. Zaraz potem znaleźliśmy się w stajni. Iram z chęcią wszedł do boksu, jednak nie zdejmowałam mu kantara. Postanowiłam że na razie go na nim zostawię, by czasem wyprowadzić konia i przymierzyć "kostium". Zamknęłam pospiesznie boks i wybiegłam ze stajni, gdyż zbliżała się szesnasta. Gdy się obudziłam, była dwunasta, więc minęły cztery godziny... jak czas szybko leci. Weszłam do akademii, jednak będąc już niedaleko mojego pokoju, zapomniałam o jednej rzeczy. Chciałam zrobić kostiumy i własną charakteryzację, a nie mogłam, bo nie miałam odpowiednich do tego rzeczy. Materiały, sztuczna krew i inne barwniki, jakieś dodatki... nic nie miałam. Na szczęście posiadałam oszczędności, więc postanowiłam że poszukam jakiegoś sklepu. Przeszłam się wzdłuż korytarza i spotkałam idącą nim dziewczynę o brązowych włosach. Podeszłam od niej, zauważyłam że jest zamyślona. Nie chciałam jej długo zawracać głowy, więc po prostu szybko, konkretnie spytałam -Cześć, czy mogłabyś mi powiedzieć gdzie znajduje się jakiś sklep? -uśmiechnęłam się lekko.
-Tak... poza bramą... -powiedziała wybudzając się z zamyśleń -Nazywa się "Koniczyna". Powinnaś go zauważyć, znajduje się pod dość dużym zadaszeniem, a przed bramą jest  tablica informacyjna...  na niej jest strzałka pokazująca, w którą stronę jest sklep. Jego szyld bardzo dobrze widać.
-Dzięki -odpowiedziałam pośpiesznie, jednak ciepło i pobiegłam w podane miejsce. Było już późno. W końcu do wieczora pozostały zaledwie trzy godziny... a ja nie miałam nic. Wychodząc poza bramę akademii, zauważyłam wielką tablicę informacyjną, ze strzałką; tak jak podała tamta dziewczyna... niestety nie spytałam o jej imię, cóż. Pobiegłam we wskazane przez strzałkę miejsce. Szybko zauważyłam szyld "Kopyto" oraz wielkie zadaszenie, pod które po chwili wbiegłam. Sklep był duży; jego główna część zwana "Kopytem" była największa. Po lewej zauważyłam napis "Koniczyna" z podpiską "Restauracja" nad nazwą, a po prawej stronie był napis "Podkowa" z podpiską "Sklep jeździecki" niżej. Przed Kopytem, a obok Koniczyny, stały stoliki, najpewniej należące do owej restauracji. Chciałam zwiedzić wszystko, jednak teraz nie było czasu. Weszłam szybko do sklepu, rozglądając się. Tam naprawdę było mnóstwo rzeczy; od jedzenia po najróżniejsze rzeczy plastyczne, a nawet metalowe śruby w dalszych regałach. Zwisającą z sufitu tabliczkę, na której napisane było "Artykuły plastyczne". Podbiegłam do tamtego miejsca i szczerze mnie ono zdziwiło. Były cztery długie regały, zapełnione przedmiotami plastycznymi. Przejrzałam każdy regał oraz udało mi się znaleźć wszystko, co potrzeba. Miałam ze sobą koszyk, który stawał się już ciężki. Szeptem zanalizowałam wszystkie wzięte przedmioty- Sztuczna krew, blog kartek samoprzylepnych, barwniki spożywcze, lakier nie toksyczny, kredy w mazaku, pastele suche, zestaw materiałów lekkich, zestaw materiałów ciężkich, gumeczki, cienie i kredki Halloweenowe, nitki i mulina, rękawiczki, scyzoryk, farby... srebrna, złota, czerwona, niebieska, biała, pomarańczowa, fioletowa, różowa, zielona i czarna - nie toksyczne, sztuczna skóra, latex, wosk do charakteryzacji i sztuczne futro, plastikowe pajączki, klej w pistolecie oraz masa modelarska -zatrzymałam się i wzięłam w rękę wymówioną rzecz, po czym dowiedziałam się tego co chciałam -Szybko wysychająca -dodałam z ulgą. Pełny koszyk zaniosłam do kasy. O dziwo nie było kolejki. Kasjerka żwawo skasowała zakupy.
-To będzie... 151,50 zł -powiedziała, a ja zrobiłam oczy "sowy", a takie lepiej w Halloween. W sumie zakupiłam bardzo dużo rzeczy, więc cena się zgadzała. Bez wahania podałam pani gotówkę i otrzymując resztę, podziękowałam i spakowałam zakupy do reklamówki. Starałam się włożyć je delikatnie, by nic nie zgnieść. Po chwili miałam wszystko, co trzeba, więc pożegnałam się i wyszłam ze sklepu. Trzymając w rękach reklamówkę, ostatni raz spojrzałam za siebie - sklep był ogromny, a pusty... zapewne wszyscy już przebrani. Choć... nie zauważyłam żadnych charakteryzacji na twarzach uczniów... może nie zwróciłam na to uwagi?
Robiło się już ciemno, jak to na jesień wypada, mimo iż była dopiero szesnasta trzydzieści. Widząc godzinę, którą pokazywał zegarek, zmartwiłam się i przyspieszyłam kroku, prawie że do biegu. Po dziesięciu minutach znalazłam się w akademiku. Szybko otworzyłam drzwi, by po chwili je zamknąć. Przywitał mnie Roki, który mało co mnie nie przewrócił. Pogłaskałam psa po głowie i położyłam zakupy na łóżku, po czym podeszłam do szufladki i wyciągnęłam z niej psią i kocią karmę. Psia była nowa, więc chwyciłam nożyczki i szybkim ruchem przecięłam górną część, otwierając paczkę. Podeszłam do dużej miski psa i wsypałam do niej karmę, wypełniając ją po brzegi. Kocia karma była już otwarta, więc skierowałam się ku kociej miseczce leżącej na parapecie, po czym wsypałam do niej chrupki. Fiszka nawet tego nie zauważyła, mimo że spała obok. Podeszłam jeszcze do klatki Anakina i Nell. Zwierzątka spały, więc cicho otworzyłam klatkę i włożyłam im po garstce karmy do miseczek. Szybko ogarnęłam pokój, a w szczególności biurko, rozkładając na nim wszystkie zakupione rzeczy. Czas było wziąć się do roboty. Otworzyłam paczkę z materiałami ciężkimi oraz lekkimi; te pierwsze były gładkie i... "lały" się w moich rękach. Za to te drugie były sztywniejsze, coś w typie filcu. Okazało się, że filc również znajduje się w tej paczuszce. Pierwsze co planowałam zrobić, to kostium dla konia. Jedyną rzeczą, którą najbardziej potrzebowałam, była derka wiązana, której oczywiście nie miałam. To znaczy... miałam jedną, ale kupiłam ją w dość drogim sklepie "Americano" za 250 złotych, więc nie spieszyło mi się do "niszczenia" jej. Złapałam szybko smycz Rokiego i przypięłam mu do obroży. Na szczęście pies zdążył już zjeść i czas był, by wyjść z nim na spacer. Biegłam do... "Podkowy" po derkę. Kilka minut później, byłam na miejscu. Przywiązałam psa do stojaka na rowery i wbiegłam do sklepu, rozglądając się za derkami. Okazało się że i Podkowa jest dużym sklepem, więc podbiegłam do jednego z pracowników -Dzień dobry, czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdują się derki? -spytałam, a pracowniczka zmierzyła mnie ciepłym wzrokiem.
-Tak, chodź, zaprowadzę cię -odpowiedziała miło i zaprowadziła mnie do działu z derkami -Może w czymś jeszcze ci pomóc? Coś doradzić?
-Hmm... czy poleca pani którąś z derek wiązanych? -zapytałam i uśmiechnęłam się, mierząc wzrokiem regały i posągi z derkami.
-Czy którąś polecam...-powiedziała w zamyśleniu kobieta -Może nie osobnej, ale muszę przyznać że ten zestaw -mówiła, podchodząc do "manekina" na którym widniał zielony kantar i derka -jest bardzo dobry i wytrzymały. A do tego jest promocja.
-Potrzebuję samej derki -odpowiedziałam i zaśmiałam się -Chociaż.... no dobrze, a ile kosztuje, skoro jest promocja? -spytałam, szukając gdzieś ceny.
-Cena tego zestawu, to 105,50 złotych -odparła i zdmuchała paproch z kantara -To jak? Zapakować? -pracowniczka uśmiechnęła się i chwyciła kantar.
-Tak, poproszę -powiedziałam z uśmiechem -A... czy jest inna wersja kolorystyczna? -spytałam.
-Tak jest fioletowa, czarna i granatowa -odpowiedziała i wskazała palcem półkę z pudłami, do której po chwili podeszłam.
Wybrałam odpowiedni kolor, którym był fioletowy i chwyciłam pudło w ręce. Było dość duże, więc musiałam z chwilę wychylać głowę poza nie, by cokolwiek zobaczyć. Będąc przy kasie, podałam zestaw kasjerce, a ona skasowała go i podała mi cenę -105,50 złotych -powiedziała.
Wyciągnęłam portfel i zaczęłam przeliczać gotówkę, po czym podałam sprzedawcy odpowiednią sumę. Po otrzymaniu pudła z powrotem, podziękowałam i wyszłam ze sklepu, gdzie czekał na mnie Roki. Odwiązałam psa i ruszyliśmy szybkim krokiem ww kierunku akademii. Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, by Roki się załatwił, co zrobił dość szybko. Gdy byliśmy już na terenie Dressage Academy, nie obyło się bez szczekania. Głośne echo rozeszło się, obijając o ściany akademika i szkoły. Uciszyłam psa i po chwili byliśmy w moim pokoju. Odpięłam smycz od obroży Rokiego i włożyłam ją do szufladki. Pudło stało na środku pokoju, więc pies spokojnie mógł obwąchać nową rzecz. Zaraz potem odpakowałam je i wyjęłam ostrożnie derkę; była naprawdę ładna, a już szczególnie podobał mi się kolor. Rozłożyłam derkę na dywanie i zaczęłam rozkładać wokół niej filc i inne materiały. Sięgnęłam po kupiony scyzoryk i nim dużą dynię z pomarańczowego filcu, po czym czarnym markerem dorysowałam jej kontury. Z zielonego filcu wycięłam ogonek do dyni, a z białego kości. Wszystko to przykleiłam do derki, używając kleju w pistolecie. Zrobiłam dość dużo takich dyń i kości, co sprawiło że biały i pomarańczowy filc się kończył. Czas był na kantar. Wzięłam paczkę ze sztucznymi pająkami oraz mulinę.Kawałek czarnej muliny, przywiązałam do odwłoku pająka, po czym drugi koniec muliny doczepiłam do paska policzkowego. Powtórzyłam tą czynność jeszcze siedem razy, a następnie wzięłam woreczek śniadaniowy i włożyłam do niego sześć pajączków. Planowałam wplecenie ich w grzywę Irama. Derka i kantar były gotowe, więc czas na samą charakteryzację konia. Chwyciłam czarny lakier (ten nie toksyczny), również spakowałam go do woreczka. Potem wyciągnęłam większą reklamówkę i do niej wrzuciłam mniejszy woreczek, czerwony barwnik spożywczy, białą farbę oraz oczywiście pędzelki. Już miałam wyjść z pokoju, jednak przypomniały mi się kartki samoprzylepne, które z pewnością się przydadzą. Szybko wzięłam cały blok i spakowałam go do reszty, po czym wyszłam. Zbiegając ze schodów spotkałam jakiegoś chłopak i rudowłosą dziewczynę. Nie rozmawiałam z nimi, bo bardzo się spieszyłam. Gdy dobiegłam do boksu Irama, otworzyłam jego drzwiczki i chwyciłam konia za kantar, przyciągając do mnie. Wyprowadziłam zwierzę z boksu i przypięłam karabińczyk do jego kantara, by przywiązać uwiąz do kratki od boksu. Poklepałam lekko Irama i kucnęłam, kładąc reklamówkę na podłodze. Postanowiłam, że jednak zanim zacznę tworzyć charakteryzację Iramowi, wyczyszczę go. Weszłam do siodlarni i szybko chwyciłam szczotki oraz kopystkę, należące do Irama. Szybko, ale porządnie oczyściłam konia z kurzu i kilku zaklejek, po czym wyczyściłam mu kopyta. Odniosłam skrzyneczkę z kopystką i szczotkami z powrotem do siodlarni. Gdy wróciłam, wzięłam czarny lakier i przykucnęłam do kopyt Irama. Ogier trochę się zdziwił, jednak o dziwo stał spokojnie. Zamierzałam namalować mu na kopytach pająki, jednak zdecydowałam, że najpierw pomaluję je białą farbą, a potem lakierem - oczywiście to wszystko nie toksyczne. Wyciągnęłam z reklamówki białą farbę i duży pędzel, po czym zamoczyłam go w białym płynie. Wystarczyły trzy, dokładne maźnięcia, i kopyto było białe. Musiałam uważać na sierść na pęcinach. Żwawo pomalowałam dwa przednie kopyta, trudniej było z tylnymi, bo Iram zaczął się wiercić. Na szczęście udało mi się z tym uwinąć, więc zabrałam się do malowania pająków na kopytach, które już wyschły. Na każdym kopycie miały znajdować się trzy pająki. Pierwsze dwa ośmionogi mi nie zbyt wyszły, za to kolejne były wręcz idealne... tylko nogi takie krzywe trochę. Gdy zakończyłam malowanie lakierem (oczywiście dwa tylne kopyta znów się wierciły) mogłam zabrać się za "szpecenie" mojego Irama.
Przyciągnęłam do siebie reklamówkę i wyciągnęłam z niej czerwony barwnik oraz mniejszy pędzelek, który zamoczyłam w otwartej białej farbie. Na szyi Irama zaczęłam malować duże, białe kości kości, idące od gardła do klatki piersiowej. Zajęło mi to około piętnastu minut, a pracę utrudniał mi wiercący się koń. W końcu jednak skończyłam część "szyjną" i czas było się zabrać za nogi oraz kręgosłup. Na nogach ogiera namalowałam pojedyncze kostki, wchodzące w "szkielet" nogi końskiej. Dziwnym trafem cztero-kopytne zwierzę, stojące naprzeciwko mnie, stało grzecznie. Z uśmiechem dokończyłam pracę z nogami i bez trudu namalowałam kręgi kręgosłupa na grzebiecie konia. Miałam chwilę, by odsapnąć. Odetchnęłam z ulgą, po czym wstałam i odgarnęłam nogą rzeczy leżące na podłodze. Iram zarżał głośno, widząc że wyciągam coś z kieszeni. Pogładziłam konia po chrapach i dałam mu kostkę cukru. W tym momencie do stajni weszła jakaś dziewczyna, która widząc Irama, spojrzała na mnie jak na idiotkę. Odwróciłam wzrok i westchnęłam cicho. Może nie powinnam robić takich rzeczy z koniem? Cóż, w sumie jak się coś zacznie, to powinno się skończyć... i tak już tego nie cofnę, prawda? Dziewczyna siodłała konia, więc mogłam odpocząć i nie narażać się na jej obserwacje przy charakteryzacji Irama. W końcu czarno włosa wyszła, co sprawiło że ponownie zabrałam się do pracy. Wyciągnęłam nożyczki oraz blok z kartkami samoprzylepnymi, po czym otworzyłam na kartce czarnej, którą wyrwałam szybko, i wycięłam z niej dwa, niezbyt ładne trójkąty, mające służyć jako oczy. Okazały się niezbyt ładne, gdyż jeden były duży, a drugi mały. Obróciłam czarną kartkę w ręce i wycięłam kolejne dwa trójkąty, które wyszły bardzo dobrze oraz zygzak, przypominający błyskawicę, która również nie wyglądała źle. Uśmiechnęłam się do siebie i delikatnie odkleiłam "nalepki", po czym nakleiłam trójkąty między ganaszem, a powieką. Zygzak, będący ustami, został usadowiony niżej. Pozostały mi jeszcze dwie rzeczy do zakończenia charakteryzacji konia. Mianowicie "krew" oraz sztuczne pająki. Wyjęłam z woreczka czerwony barwnik spożywczy oraz woreczek z pająkami, który położyłam na grzbiecie Irama. Nawet się nie ruszył, co sprawiło, że poklepałam go po szyi, po czym otworzyłam barwnik i bez skrupułów wylałam pół jego zawartości na grzbiet ogiera, zdejmując jednocześnie pająki, które chwilę wcześniej na nim położyłam. Sztuczna krew zaczęła dość powoli ściekać po jego nogach, zadzie oraz parę kropel trafiło na szyję. Zaletami tego barwnika, czy jak kto woli "sztucznej krwi" było to, że była gęsta i gdy zasychała, krople, które płynęły zasychały w takiej samej postaci, lekko wypukłe. Zostały jeszcze pająki. Wyciągnęłam z woreczka wszystkie pająki, które wzięłam, a następnie "wplotłam" je w grzywę Irama. Gdy w końcu skończyłam, odwiązałam uwiąz od kratki, po czym wprowadziłam konia do boksu, odczepiając karabińczyk. Gdy wyszłam, zabrałam reklamówkę i kierowałam się do pokoju, w którym mieszkałam. Była już godzina siedemnasta trzydzieści, więc wcześnie nie było. Zamierzałam stworzyć teraz charakteryzację dla siebie.

Chwilę później byłam na miejscu. Zwierzaki spały, co trochę mnie zdziwiło. Po Halloween pójdę gdzieś z nimi, bo nie mogą tak siedzieć ciągle w domu. Usiadłam w końcu przy biurku i rozpakowałam wszystkie rzeczy, które były mi potrzebne. Najgorsze było to, że nie miałam pomysłu. Postanowiłam, że rozrysuję wszystko na kartce, jednak nic mi nie wychodziło, ani nie podobało. Każdą kartkę zgniatałam i wrzucałam do śmieci... trochę marnotrawstwo. W końcu jednak, jakiś pomysł dowlókł się do mojej głowy; podpalona twarz - pomyślałam, jednak poczułam dylemat, między tym, a po prostu wilkołakiem... tym razem zdecydowałam się na "podpaloną twarz". Na biurku po kolei kładłam: Latex, wosk do charakteryzacji, scyzoryk, sztuczną krew, której niewiele zostało, czarny lakier nie toksyczny, kredy mazaku, cienie i kredki Halloweenowe. Było tego tak dużo, że nie wiedziałam od czego zacząć. Najpierw nałożyłam biały "podkład" i cienie, by twarz była blada. Później białą kredą w mazaku domalowałam miejsca przy nosie i oczach, co poskutkowało kichnięciem. Z westchnieniem wzięłam czerwoną kredę i przejechałam nią po czole robiąc jasną kreskę, którą zaraz roztarłam palcem. Chwyciłam różowe i czerwone cienie, po czym nałożyłam je na palec i na policzki, rozcierając. Potem zaczęłam nakładanie latexu małą szpatułką; na lewy policzek, brodę, nad lewym okiem i pod nim, po czym w okolicach tych miejsc trafił wosk do charakteryzacji (gdy wysechł latex). Do mojej dłoni trafił teraz scyzoryk. Przyłożyłam ostrze do twarzy i patrząc pilnie w lusterko, zaczęłam lekko nadrywać moją "sztuczną skórę" w tym zrobiłam też lekkie zagłębienie, do którego "pokropiłam" sztuczną krwią. Pozostała jeszcze zwęglona skóra, którą stworzyłam dzięki kredkom Halloweenowym, lakierowi oraz cieniom. Postrzępiony wosk i latex lekko podmalowałam cieniami, kontury dorysowałam kredkami. Teraz tylko lakier. Wstałam, mało nie potykając się o psa, po czym powędrowałam do kuchni, z której zaraz potem wyniosłam małą miseczkę. To właśnie do niej wlałam lakier i wymieszałam ze skruszoną białą i czarną kredą. Dzięki temu lakier nabrał "matowości" i w miarę wyglądał jak węgiel. Teraz pozostało tylko nałożyć go na twarz; zrobiłam to szpatułką. Postrzępiona, krwawiąca, zwęglona skóra wyglądała niesamowicie. Zostało trochę sztucznej krwi, którą po prostu pokropiłam sobie włosy. Na końcu odcięłam "dzióbek" od pojemniczka po krwi, po czym włożyłam do niego pędzelek, obracając go lekko. Dosłownie koniuszek pędzelka skropiłam kropelką wody, po czym zaczęłam "pstrykać" nim, robiąc na mojej twarzy malutkie, krwiste kropki. Charakteryzacja gotowa... jeszcze tylko kostium. Zajrzałam do toaletki, a następnie wyjęłam z niej łańcuszek z czarną czaszką. Już miałam zamknąć toaletkę, gdy nagle moją uwagę przykuła mała, foliowa, zasuwana torebeczka. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć, co ona tam robi i co się w niej znajduje. Postanawiając, że do niej zajrzę, wyciągnęłam ową rzecz i otworzyłam zasuwkę, dostrzegając czarne soczewki.
-W sam raz! -krzyknęłam cicho z ekscytacją. Przypomniało mi się, skąd je mam; otóż ja i moje przyjaciółki zawsze w Halloween dawałyśmy sobie prezenty. Mój prezent z zeszłego roku, to właśnie te soczewki. Uśmiechnęłam się do siebie i podeszłam do lusterka.
Teraz kostium. Wyciągnęłam z szafy podarte spodnie, na które dosłownie "wylałam" czarny lakier i odrobinę czerwonego barwniku, który wcale nie wyglądał gorzej od sztucznej krwi. Miałam dobry pomysł na bluzkę. Wyjęłam masę modelarską, po czym ulepiłam z niej sześć dużych kulek. Na chwilę usiadłam na łóżko, by odczekać i wysychanie, które nie trwało długo. Dziesięć minut później wstałam, chwytając jedną kulkę w rękę, uderzyłam nią o biurko; była twarda. Moim zadaniem było rozbicie tych kulek, a raczej ich zmiażdżenie. Próbowałam zrobić to na wiele sposobów, jednak nie pozostało mi nic innego, jak młotek. Otworzyła drzwi od pokoju, jednak po chwili je zamknęłam, podchodząc obojętnie do doniczki, którą podniosłam i właśnie nią zmiażdżyłam kulki. Była ona dość ciężka, masywna i metalowa, więc nie sprawiło jej to trudności. Skruszona masa, posłużyła mi jako "węgiel". Rozgrzałam klej w pistolecie, po czym przeleciałam nad bluzką gorącą, gęstą cieczą. Nie czekając posypałam po niej okruszkami masy. Tą czynność powtórzyłam jeszcze sześć razy, jednak widząc efekt moje zmęczenie odeszło w mig. Bluzka cała pokryta okruszkami wyglądała jakby rozbił się na niej ogromny głaz. Chwyciłam czarny lakier, tym razem w sprayu i ostrożnie nim psiknęłam. Dopiero po chwili doszłam do wniosku, że trzeba najpierw otworzyć okno i rozdzielić gazety, dla bezpieczeństwa podłogi. Na podłodze, w miejscu pracy poukładałam gazety, a później podeszłam do parapetu i delikatnie wsunęłam ręce pod Fiszkę. Wolałam nie ryzykować, więc przeniosłam kotkę na łóżko, moszcząc jej "gniazdko" w kocu. Otworzyłam okno i ponownie złapałam spray. Bluzka leżała na podłodze, rozłożona na gazetach. Potrząsnęłam sprayem i rozpoczęłam psikanie nim mojej jeszcze niedoszłej, zwęglonej bluzki. Po chwili obróciłam ją na drugą stronę i zrobiłam to samo, co z pierwszą. Kończąc zamknęłam spray i chwyciłam bluzkę za koniuszki, które jako jedyne były suche. Chwilę ją tak potrzymałam, by wyschła, a gdy to nastało założyłam ją. Nareszcie skończyłam. Zostały najwyżej dodatki, którymi był barwnik, lądujący na moich rękach oraz latex na paznokciach, pomalowany lakierem. Z butami nic nie robiłam, bo po co? Szczęśliwa z wykonanej pracy wyszłam na korytarz, prowadząc Rokiego. Była już osiemnasta, a na korytarzach było zaledwie kilka osób, jednak o wspaniałych charakteryzacjach. Zauważyłam dwie dziewczyny, stojące przy jakimś ogłoszeniu. Gdy one odeszły, skierowałam się do wiszącej kartki i zaczęłam czytać: "Drodzy uczniowie Dressage Academy! Dzisiejszego dnia odbywać się będą różnego rodzaju zabawy Halloweenowe, których nie było aż od 28 lat! Dla tych co nie wiedzą, zachęcam do zagłębienia się w . Na dzisiejsze zabawy zapraszamy wszystkich uczniów oraz ich konie. Rozpoczną się one od godzinie 21:00, a zakończą o godzinie 06:20. Mamy nadzieję, że na długo zapamiętacie tegoroczne Halloween. Bawcie się dobrze!"
Zaskoczyło mnie to, że pani Angelina organizuje takie rzeczy w akademii -z chęcią tam pójdę -pomyślałam.
Na chwilę jeszcze wróciłam się do pokoju, by wziąć wcześniej robioną derkę i kantar, po czym wyszłam, nie pozostawiając tam Rokiego. Na podwórku roiło się od uczniów, wyprowadzających psy; najprawdopodobniej przed uroczystością, by nie musieć wychodzić z nimi podczas zabaw. Kierowałam się do stajni, niestety z trudem, gdyż utrzymanie Rokiego stało się wielką sztuką. Pies ciągnął do innych czworongów, w ogóle nie zważając na ich właścicieli. Kiedy wchodziłam do stajni, Roki mało się nie potknął- tak właśnie uważał gdzie idzie. Przywiązałam psa do kratki od boksu i wyprowadziłam z niego Irama. Szybko założyłam na niego jego nową Halloweenową derkę, po czym ostrożnie zdjęłam kantar; koń był przyzwyczajony do tego, że gdy zdejmuję mu kantar, może biegać wolno. Tym razem tak nie było, na co ogier zareagował lekkim pchnięciem mnie prosto na psa. W ostatniej chwili złapałam Irama za grzywę i odepchnęłam. Mogłam spokojnie założyć mu kanar i przyczepić karabińczyk. Zrobiło się chłodno, więc wprowadziłam konia do boksu, po czym chwyciłam smycz z Rokim i wyszłam ze stajni, spacerując sobie i jednocześnie czekając aż pies załatwi swoje potrzeby. Mijałam wiele osób, w oddali zdążyłam zauważyć już Sama, Ricka i tą wcześniej poznaną dziewczynę. Uśmiechnęłam się, jednak nie podeszłam; wolałam czas poświęcić Rokiemu, chociaż dziś. Przeszliśmy się po całym terenie Dressage Akademy, po czym wyszliśmy poza bramę. Zapowiadał się długi spacer. Maszerowaliśmy wzdłuż  drogi, jednak z początku mój towarzysz niechętnie za mną podążał; bardziej interesujące były psy, które mijaliśmy. Po jakimś czasie przestałam zwracać na to uwagę i skupiłam się na otoczeniu. Wokół widziałam pola, po których jeździli uczniowie na swoich koniach. Miałam ochotę wsiąść na Irama i również pogalopować, jednak... ostatnio nie było czasu. Roki już "wyluzował" i przestał natarczywie ciągnąć, więc mogłam iść spokojnie. Było już ciemno, co sprawiło że mało widziałam. Lepiej dla psa, bo on przynajmniej mógł coś zobaczyć.

Zdążyłam już zawrócić i sprawdzić, która godzina. Była już dwudziesta czterdzieści dwa, więc w zasadzie pozostało mi osiemnaście minut. Mimo to, iż widziałam że zdarzę na czas, to wolałam przyspieszyć do biegu. W końcu musiałam odprowadzić Rokiego, ale też nakarmić wszystkie zwierzaki. Jutro muszę wypuścić Nell i Anakina, bo dawno nie wychodzili z klatek. W końcu byłam przy bramie. Sam bieg zajął mi około dwóch-trzech minut, więc czasu mi nie ubyło. Zmierzałam do akademika. Nagle poczułam szarpnięcie, a raczej coś, co nie pozwalało mi iść dalej. Odwróciłam się i okazało się, że Roki, pan wielki się położył. Jak on tak robi, to znaczy, że jest zmęczony, bardzo zmęczony. Uśmiechnęłam się pociągnęłam lekko smycz. Pies przytkał nos w łapy, oglądając otoczenie. Podeszłam do niego i lekko uniosłam, aż w końcu sam wstał. Musiałam szybko iść, by znów się nie położył. Gdy byliśmy na korytarzu spuściłam psa, by mógł swobodnie dobiec do drzwi, co zrobił błyskawicznie. W tym momencie nic nie obchodziło go bardziej, niż wejście do mieszkania i położenie się na swój kojec. Otworzyłam drzwi, a Roki niczym piorun wbiegł do pokoju. Zamknęłam je na chwilę i pospiesznie podeszłam do szafek z jedzeniem. Nell i Anakin już szaleli, Fiszka akurat piła wodę, a... a Roki spał. Wyjęłam dwie garstki odpowiednich karm, po czym jedną wrzuciłam do miseczki Nell, a drugą do Anakina. Po tych czynnościach wyjęłam z tego samego miejsca saszetkę dla Fiszki oraz puszkę dla Anakina. To będzie ich kolacja. Nałożyłam oba pokarmy do miseczek, a gdy zwierzaki zabrały się do jedzenia, szybko wyszłam zamykając za sobą drzwi. Podeszła do mnie pani Peek i dała mi do ręki jakąś kartkę. Podziękowałam i czytając, schodziłam po schodach.

Maya Sherley.
Plan Halloween.
1. Podchody - gr. Szukający (21-23)
2. Przerwa - 23.30 - 00.15
3. Dyskoteka, rozpoczęta krótkim przejazdem - 00.20 - 4.20
4. Pokaz strojów - 4.45 - 5.40
5. Wyniki, zakończenie zabawy - 6.00 - 6.20

Zależało mi, by zdążyć na pierwszą grę, więc przyspieszyłam. Szukający... -pomyślałam i wyszłam z akademika. Na podwórzu zebrali się wszyscy uczniowie, jednak udało mi się dostrzec panią Angelinę, mówiącą przez mikrofon. Poinformowała nas w zasadzie o tym, co było napisane na kartce, a do tego dodała jeszcze, że mamy osiodłać konie. Pobiegłam szybko do stajni, chwyciłam przyczepiony do kratki uwiąz, po czym otworzyłam boks, ciągnąc lekko Irama, który szybko z niego wyszedł. Siodło wisiało na odpowiednim "stojaku" a raczej "zaczepce", więc nie musiałam po nie odchodzić. Zdjęłam koniowi Halloweenowe wynalazki i założyłam sprzęt jeździecki, nie zapominając o owijkach. Wskoczyłam na konia, po czym zakłusowałam w wyznaczone miejsce. Po kilku minutach zabawa rozpoczęła się, a uciekający pognali galopem przed siebie. My, szukający musieliśmy chwilę, dłuższą chwilę zaczekać, a gdy ta minęła, ruszyliśmy w pogoń za naszymi zbiegami. Nie przyuważyłam żadnego znajomego, więc skupiłam się na trasie. Pojechałam w stronę lasku, gdzie najpewniej ukryło się parę osób... czy tylko ja tam pojechałam? Gdy dotarłam nie przyuważyłam nikogo, ani niczego podejrzewanego. Miałam zawrócić... jednak zdezorientowało mnie rżenie konia, tuż za moimi plecami oraz stłumiony głos dziewczyny, wołający coś. Odwróciłam się i zobaczyłam spotkaną już wcześniej brązowowłosą zmagającą się z koniem. Podjechałam do niej spokojnie i przywitałam się, niestety jej koń trochę się zestresował, najpewniej przez Irama, a można było to zauważyć po ich prychnięciu i położeniu po sobie uszu. 
-Cześć -powiedziałam -Ostatnio jakoś nie zdążyłam spytać... jak masz na imię?
-Ja... ja...-dziewczyna zacięła się, wciąż uspokajając rumaka -Hej... -westchnęła -Nazywam się Triss.
-Ja Maya. Jesteś... uuu-przeciągnęłam rozglądając się -uciekająca?
Triss również się rozejrzała wokół, po czym pokazała mi zieloną karteczkę, oznaczającą, że jest na tym stanowisku, które powiedziałam.  Na jej twarzy zagościł nieśmiały uśmiech, gdy koń niespodziewanie szarpnął. Ja pokazałam jej czerwoną kartkę, która oznaczała, że jestem w przeciwnej drużynie. Dziewczyna spojrzała na mnie z niepewnym uśmiechem, jednak ja machnęłam ręką odwlekając zabawę.
-A on? -spytałam uśmiechając się- Jak się nazywa?
W tym momencie wierzchowiec brunetki dosłownie zrobił obrót wokół własnej osi i niemalże stanął dęba. 
Triss spojrzała na mnie nieśmiało i skróciła wodze -Amor -powiedziała cicho. 
Skinęłam głową i zrobiłam małe kółko; Iram musiał się ruszyć.
-Skoro jesteś szukająca... i mnie znalazłaś to może skończymy grę? -zapytała.
-Jasne... albo może poszukasz ze mną kogoś? -spytałam i skierowałam konia w stronę ujścia z lasu. Towarzyszka chwilę się wahała, aż w końcu bez słowa ruszyła za mną. Amor przez chwilę nie szarżował, co pomogło brunetce w kłusie, a zaraz potem galopie. Przez kilka minut szukałyśmy w ciszy, chwilę później przeplotły się pojedyncze słowa, a zaraz potem dorodne zdania. Trochę się pośmiałyśmy, znalazłyśmy czarnowłosą dziewczynę i jednego chłopaka, a wracając natknęłyśmy się na Sama i Ricka z ponurymi minami. Szli powoli, przeklinając pod nosem, a za nimi było dwóch chłopaków z mojej grupy. Spojrzałam na Triss wzrokiem pełnym jednocześnie ironii jak i rozbawienia. Zapewne nie ucieszyło ich to, że zostali złapani. Machnęłam ręką do brunetki, dając jej sygnał, na który obie ruszyłyśmy galopem w stronę pani Peek, wymijając bluźniących chłopaków. W końcu nadszedł czas na przerwę. Ja i Triss trochę porozmawiałyśmy i ogółem było miło. Z panią Angeliną spotkaliśmy się ponownie, jednak tym razem oglądaliśmy jej przejazd, po którym miała nastąpić dyskoteka. Radziła sobie świetnie, widać było że ona i jej koń są ze sobą bardzo zżyci. Ja i Iram dobrze sobie radziliśmy, jednak gdy jeszcze byłam w domu, więcej czasu spędzaliśmy na "trenowaniu komend" niż jeździectwa. Raz w życiu byłam na zawodach... wolałam komendy i rzeczy mniej związane z siodłem i ogłowiem. Rozpoczęła się dyskoteka, w którą wprowadzili as uczniowie. Kilka osób zaśpiewało piosenki, jednak moją uwagę przykuła znajoma dziewczyna, która niespodziewanie zniknęła mi z oczu i pojawiła się na scenie; Triss. Rozpoczęła ona przepiękną grę na skrzypcach. Gdy zeszła ze sceny zahaczyła o mnie, jednak nie chciała zostać. Pogratulowałam jej gry, a ona podziękowała i wyszła. I tak ją podziwiałam, gdyż ja nigdy nie nauczyłabym się gry na skrzypach, ani raczej nie wystąpiłabym na scenie... stres. Pokaz talentów się zakończył i wszyscy tańczyli; niektórzy w parach, inni w niewielkich grupkach, a jeszcze inni sami. Należałam do tych ostatnich... jednak nie tańczyłam. Siedziałam na ławce, trzymając kubek z herbatą w ręku i podśpiewywałam sobie. Nic nie rwało mnie do tańca. W końcu wstałam i poszłam do ogiera, który przywiązany był pod halą. Ziewnęłam i pogładziłam konia po boku, przytulając się do niego. W nieoczekiwanym momencie zza lasu rozległ się huk, który spłoszył Irama. Koń wystraszony nagłym, głośnym dźwiękiem stanął dęba oraz wiercił się, prawie że zrywając się. Udało mi się go uspokoić, jednak coś cały czas go niepokoiło, gdyż wpatrywał się w drzewa. Odwróciłam jego uwagę i zaprowadziłam go do stajni, gdzie założyłam mu derkę i kantar Halloweenowy. Posiedziałam z nim chwilę w boksie, usadawiając się na słomie i wpatrując się konia. Minął jakiś czas, gdy w końcu wybudziłam się i chwytając za wiąz wyszłam z boksu razem z ogierem. Większość osób była na zewnątrz, niektórzy... zasnęli. Trzeba przyznać, mieli świetne charakteryzacje. W końcu nastąpił czas pokazu strojów, który przeleciał błyskawicznie. Wygrały jakieś osoby z trzecich klas. Iram zarżał cicho, a ja ziewałam. Było już tak "wcześnie"... nie miałam siły. Ponownie odprowadziłam konia do boksu, tym razem zdejmując z niego cały kostium i dając mu szansę odpoczęcia od tych wszystkich kantarów, uwiązów i całego sprzętu. Sama wróciłam na halę, gdzie dyrektorka ogłosiła wyniki. Mimo zmęczenia, starałam się słuchać.  Niespodziewanie podeszła do mnie Triss, która wcześniej już poszła do pokoju. Stało się to gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić. Tylko parę dziewczyn i chłopaków zostało, by najpewniej pogadać. -Triss? -spytałam -Czy tylko ja jestem śpiąca? -pod wpływem braku snu, zaczęłam majaczyć.
Brunetka miała podkrążone oczy, a jej uśmiech dodał mi otuchy -Nie... -odpowiedziała krótko -Oni są śpiący -dziewczyna wskazała palcem na dwóch opartych o ścianę, śpiących chłopaków -Ty... ty jesteś zmęczona. 
Obie zaśmiałyśmy się, po czym skierowałyśmy się do akademika. Chwilę rozmawiałyśmy, jednak gdy doszłyśmy do swoich pokoi, pożegnałyśmy się... obydwie sądziłyśmy, że nie ma na co czekać.
-Dobranoc -powiedziałam i przetarłam ręką oczy.
-Dobranoc -odpowiedziała mi Triss, po czym zniknęła za drzwiami. Gdy weszłam do pokoju, pierwsze co zrobiłam do położyłam się do łóżka... po chwili jednak wstałam i zamknęłam drzwi, przyszykowałam sobie karmę zwierząt, smycz oraz obrożę Rokiego oraz ciuchy na następny dzień... a raczej na rano tego dnia. Pospiesznie przebrałam się, rzucając ubrania do łazienki, po czym po raz drugi położyłam się na łóżko. Totalnie zapomniałam o moim makijażu. Również po raz drugi wstała, ociężale idąc do łazienki. Makijaż zmyłam tak szybko, że zapewne niedokładnie. Nie miałam nawet sił, by spojrzeć w lustro, więc najprościej i szybciej padłam na łóżko, zakopując się pod miękką i ciepłą pierzyną. Zaraz potem dołączyłam do mnie Fiszka, ciepła i mrucząca. Obydwie zasnęłyśmy w trymiga.